Jerzy Muszyński, urodzony w latach 70. w Krośnie. Wymieniając tylko te miejsca, w których zagrzałem co najmniej pięć lat, to poznaniak, kórniczanin, londyńczyk i skoczanin. Sercem zawsze krośnianin. Od dziecka zainteresowany światłem elektrycznym, dźwiękiem, a potem elektroniką i jej połączeniem z dźwiękiem i obrazem. Szczególnie lubiłem wzmacniacze, gitary i aparaty fotograficzne. Pamiętam dzień, w którym po rozebraniu głośnika, z pewnym rozczarowaniem odkryłem, że te wszystkie dźwięki są generowane przez zwykły kawałek tektury. Spodziewałem się czegoś znacznie bardziej skomplikowanego. To zdziwienie chyba towarzyszy mi do dzisiaj.
Z wykształcenia informatyk, z wykonywanego zawodu programista, muzyk, fotograf i naukowiec, choć czasowa emigracja ostatecznie przyczyniła się do bezterminowego zawieszenia koncertowania. Obecnie większość mojej aktywności skupia się na projektach badawczych w Poznańskim Centrum Superkomputerowo-Sieciowym. Jeśli nie zastaniecie mnie z laptopem, to pewnie z aparatem lub w ciemni. A w przyszłości może znów z gitarą, bo chciałbym jeszcze nagrać drugą płytę.
Fotografuję od 13-tego roku życia. Głównie ludzi, drzewa i pejzaże – te wewnątrz i na zewnątrz budynków. Mój pierwszy film zrobiłem na odrzykońskich ruinach zamku Kamieniec, którego okolice uważam za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, i do których wracam kiedy tylko mogę. Moje archiwum obejmuje kilkadziesiąt tysięcy zdjęć i wciąż rośnie.
Szczególnie cieszą mnie czarno-białe fotografie na tradycyjnym srebrowym papierze barytowym. Wybrane zdjęcia powiększam sam, we własnej ciemni. Używam praktycznie wyłącznie papieru Ilford FB Classic – matowego i błyszczącego suszonego na półmat.
Lubię też różne odmiany papieru do akwareli Cansona, na którym zdarza mi się malować, choć bardzo rzadko.
Poza sprawami czysto technicznymi (np. stykówki), nie używam materiałów o podłożu RC.
Wychodzi mi na to, że jestem papiero-filem.
Przy tej okazji pozwolę sobie zwrócić uwagę, że większość papierowych wydruków z jakimi mamy do czynienia na codzień, nie ma nic wspólnego z efektami procesu srebrowego z tradycyjnej ciemni, ponieważ w większości używamy drukarek biurowych, zaprojektowanych do tekstu a nie do obrazu. Z kolei ekrany naszych komputerów – o ile ktoś nie zajmuje się zawodowo grafiką – nie są skalibrowane i zwykle pokazują zupełnie co innego niż chciał poeta. Dlatego proponuję bliski kontakt z pięknem tradycyjnej fotografii powiększonej na barycie suszonym na zimno.
Oprócz możliwości powieszenia na ścianie, papier daje też możliwość odpoczynku od urządzeń ze świecącymi ekranami, które otaczają nas jak owady latarnię.
Używam zarówno aparatów tradycyjnych jak i cyfrowych. Natura i postęp techniczny obdarowały nas wspaniałymi możliwościami utrwalania obrazu przy pomocy niemalże czegokolwiek: pudełka z otworkiem, telefonu, zaawansowanych bez- i lusterkowców. Mój wysiłek skupia się na przekształceniu tej okazji w możliwie piękny arkusz papieru, który po oprawieniu będzie mógł zdobić ścianę.
Być może z powodu swojej powolności lubię niskoczułe materiały i statyw, który ułatwia mi komponowanie.
Skoro już wspomniałem o suszeniu na zimno:
Mimo postępu w technice druku cyfrowego, preferuję mokry proces srebrowy. Ostatnio pracuję nad własną odmianą techniki hybrydowej, w której obraz powstaje w większości cyfrowo, po czym jest przenoszony na tradycyjny negatyw i powiększany w mokrej ciemni.
Trwałość takich fotografii wynosi kilkaset lat, pod warunkiem odpowiedniego przechowywania i ekspozycji (dla dociekliwych Wilhelm Imaging Research zajmuje się badaniem trwałości wydruków i fotografii).
Moim ulubionych formatem jest 30✕40 cm. Jest na tyle uniwersalny że nadaje się jeszcze do szuflady i już na ścianę. Jednocześnie jest w zasięgu kieszeni zarówno fotografa jak i kolekcjonera.
Magia fotografii przemawiała do mnie odkąd pamiętam i musi mieć coś wspólnego z moim dziadkiem, który już w latach czterdziestych wysyłał zdjęcia na konkursy fotograficzne, i z naszym starym domem w Krośnie. Nasz ogrodowy warsztat był pełen szklanych negatywów (niestety zanim byłem dość świadomy żeby je docenić, zniknęły w tajemniczych okolicznościach).
Patrząc już bardziej świadomie na świat artystyczny: poza klasykami w rodzaju Nadara czy Ansela Adamsa, muszę wymienić naszego własnego, polskiego Marka Szyryka. Fotografia z filiżanką herbaty trafiła mnie prosto w serce. Wtedy też zrozumiałem, że fotografia to nie tyle umiejętność ustawienia aparatu i naciskania spustu ale przede wszystkim umiejętność patrzenia. Z jego wypowiedzi widzę też, że łączy nas tęsknota za krainą dzieciństwa: jego Niemodlin i Opolszczyzna, moje Krosno i Podkarpacie, ze starą szopą pełną szklanych negatywów i odrzykońskim zamkiem.
Z moich ostatnich odkryć wrażenie na mnie zrobił pan Huntington Witherill.
A niniejszy tekst powstał przy fenomenalnych dźwiękach Vulfpeck.
Niektóre z moich fotografii sprzedaję na Allegro (aktualna lista). Wystawiam tylko prace gotowe, z wyciętym na wymiar passe-partout i pleckami z tektury bezkwasowej (Corri-Cor). Prace są sygnowane i limitowane:
Papier | Obraz | Seria | Cena startowa | Cena kolejnych |
---|---|---|---|---|
24✕30 cm | 20✕25 cm | 30 + 3 | 100 zł | +10 zł |
30✕40 cm | 25✕35 cm | 15 + 2 | 200 zł | +20 zł |
50✕60 cm | 45✕55 cm | 5 + 1 | 500 zł | +50 zł |
Podane wymiary obrazu są przybliżone (zdjęcia mogą różnić się proporcjami). Po wyczerpaniu serii nie wykonuję już więcej egzemplarzy. Do każdej fotografii dołączam ręcznie wypełniony i podpisany certyfikat, z zaznaczonym numerem egzemplarza.